czwartek, 18 lipca 2013

Przecena część druga // english version soon

 Otworzywszy oczy okazało się, że nie mam portfela. Ani rozładowanej komórki. Ani okularów z logiem na literkę „r” i prestiżem przez kolosalne „p”. Ubrania akurat nie zniknęły, może byłem nieco bardziej rozchełstany niż się spodziewałem, ale szybko odświeżyłem się zapinając guziki i usuwając wystającą gazetę. Oburącz zaczesałem włosy do tyłu, mając w pamięci sycylijskich przystojniaków , ale wiedziałem, że bez smaru to już nie to samo. Przeciągnąłem się, strzyknęły kości i rozejrzałem się po okolicy.
Jestem w jakimś pokoju, nawet czystym. Białe ściany, czysta pościel, kilka plakatów na ścianach, więc co najwyżej areszt domowy przebiegł mi przez głowę, z tych najczarniejszych scenariuszy. Jedno okno, chyba na wschód, bo słoneczko kończyło powoli zaglądać mi przez szybę. Podszedłem do niego, zdecydowanym ruchem otwarłem na oścież i wpuściłem hałas do środka. Samochody przesuwały się leniwie, razem z ludźmi po obu stronach drogi. Byli ubrani raczej po europejsku, jeśli w ogóle można tak nazwać modę, czy sposób ubioru. Może to Warszawa, do której jechałem, może po prostu nawaliłem się z poznanymi w pociągu dżentelmenami, a z dworca odebrał mnie ktoś, mimo że z nikim się nie umawiałem, albo taksówkarz zawiózł moje pijane truchło do taniego hotelu, jako dobry uczynek, a moje gadżety zostawił w recepcji. Spodobała mi się ta opcja, była dosyć optymistyczna i nie stawiała mnie w żadnej złej sytuacji, a przecież po estetyce miejsca raczej w takowej nie powinienem się znajdować. Na szafce koło łóżka znalazłem złożony w kostkę ręcznik wraz z żelo-szamponem, więc postanowiłem wziąć prysznic, zanim rozwikłam zagadkę o co w ogóle chodzi. Były dwie pary drzwi i pierwsze które otworzyłem okazały się tymi do łazienki. Zielone kafelki, nieco mdłe, ale przecież nie będę się boczyć. Wodę szybko wyregulowałem, żeby była według moich upodobań i wskoczyłem na szybkie myju – myju, używając do tego zostawionych przedmiotów.
Po wyjściu spod prysznica brakowało mi nieco umycia zębów, ale bez zbędnego narzekania ubrałem się i postanowiłem skorzystać z drugich drzwi, żeby w końcu zmierzyć się z pytaniem „o co kaman”? Ręcznik rozwiesiłem na kaloryferze i szybko znalazłem się przed bramką numer dwa i z lekko drżącymi rękoma nacisnąłem klamkę. Ku mojemu zdziwieniu nie były zamurowane, a prowadziły jedynie na korytarz, który był wyściełany nieco już wysłużoną czerwoną wykładziną. Po lewej stronie zakończony był przeszkloną ścianą, więc skręciłem w prawo, szukając schodów prowadzących do mojej wyimaginowanej portierni. Szedłem powoli korytarzem, starając się zrobić jak najmniej hałasu. Mijałem reprodukcję różnych obrazów, chyba impresjonistów – nie jestem pewien, bo słabo znam historię sztuki, w antyramach. Przybiłem piątkę mojemu odbiciu w jednym z nich i od razu poczułem się lepiej, przyspieszyłem kroku i szybko znalazłem stopnie które miały mnie zaprowadzić do poziomu zero, parteru. Obok była winda, ale nie chciałem nadużywać gościny przez niepotrzebne zużycie prądu, więc zbiegłem mając serce w przełyku.
Okazało się, że po dwóch piętrach natknąłem się na wyjście z budynku i recepcję po prawej. Ładna, z mahoniowym blatem na wysokości koło metra pięćdziesiąt, kontrastująca ze srebrną podstawą podtrzymującą ową ladę. W tle drewniane wnęki, z poprzypisywanymi numerami pokoi. Zanim zdążyłem rozejrzeć się lepiej po okolicy, zauważyłem dwóch z moich pociągowych towarzyszy. Pili kawę, tak przynajmniej wywnioskowałem po czerni płynu znajdującego się w ich filiżankach, i jak tylko zobaczyli mnie, dochodzącego do blatu, zerwali się energicznie ze swoich miejsc i z ogromnym uśmiechem an ustach, podeszli do mnie.
  • No wreszcie się obudziła śpiąca królewna – powiedział ten, który w przedziale drażnił mnie zajączkami puszczanymi z czubka głowy.
  • Co, nieźle wczoraj porządziliśmy – zagaił ten przystylizowany – Kawki ? Piwka? Po tym co wczoraj odwalałeś w pociągu mogę wnioskować, że raczej chcesz klinować, bo za jakiś czas główka nie da ci spokoju.
  • Gdzie my w ogóle jesteśmy? - zapytałem wprost.
  • No, jak kto gdzie, ptaszku ? U nas jesteś, w naszym pięknym kraju, a jak mam być bardziej precyzyjny, to w stolycy. Jak oprowadzimy cię po starówce, od razu przestaniesz się obnosić tą waszą Warszawą – odparł pierwszy, nie przestając pokazywać mi uzębienia.
  • Posłuchaj, nie martw się dokumentami i resztą, wzięliśmy je, bo generalnie, jakbyś zobaczył, że je masz, miałbyś niepotrzebny problem – kontynuował ten od stylisty.
  • No dobra, powiedzmy, że rozumiem, ale poproszę moje rzeczy z powrotem – odpowiedziałem, z lekkim imperatywem w głosie.
  • Już się tak nie denerwuj, ptaszku. Wszystko jest pod kontrolą. Jesteś naszym gościem – nadal nie odpuszczał ten świetlisty. Poszedł do lodówki znajdującej się za ladą, wyjął butelkowane piwko i me je wręczył.
  • No nie bocz się tak, klinuj i jedziesz, dzisiaj ostry sightseeing przed tobą, nienawidzimy tu maruderów.
W sumie głowa powoli zaczęła pulsować, więc złapałem alkohol i jednym łykiem opróżniłem połowę. Obróciłem butelkę, żeby chociaż po etykietce zorientować się gdzie jestem, ale nie przypominała żadnej znanej mi marki. Spojrzałem po towarzyszach i kiedy szmery w głowie ucichły, zapytałem:
  • To gdzie ja w końcu jestem?
  • U nas, ptaszku. Masz miesiąc wakacji, tak jak się domagałeś w pociągu, i my, jako gospodarze, postaramy się, żebyś miał jak najlepsze wspomnienia z podróży.

//english translation soon//

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz