wtorek, 31 grudnia 2013

studJUm

co to za pomysł
żeby mieć zamysł
i wymysł

wymyśl
przemyśl
kraków / warszawa

duża gafa i w tle pulsacyjne miganie

boże daj mi to czego nie mam

na śniadanie

daj łyków kilka tęsknoty i marzeń
i podgrzej, zagrzej, wygrzej, bo zimno. wieje chłodem /

/
pingwinkom zawsze ciepło./

mówię z kotem
czy inną wewnętrzną projekcją

proszę, tylko nie obrzucaj mnie hipokryzją.

czwartek, 19 grudnia 2013

puf bańka puf

światło bezpośrednio wystrzeliło z
dzień, rano, po zmierzchu już dawno

niedawno widziałem zachód, ocean
mewa, albatros i tulipan

piękny, nęcił, chłonął i
cebulki są spekulacją

akcjami nadchodzących zbiorów

z tym, że
/
jestem jak pelikan
wszystko w gardło
bez pamiętania

migawka i flesz

nie, nie jestem głodny, tak
tak dziękuję bardzo
może
morze płynie

źródło aretuzy
zieleń AR duży

poniedziałek, 29 lipca 2013

ofiszjal stejtment

przepraszam, za wszystko co się tu pojawiło, postaram się już nie popełnić tego błędu.

don't read further.

czwartek, 18 lipca 2013

Przecena część druga // english version soon

 Otworzywszy oczy okazało się, że nie mam portfela. Ani rozładowanej komórki. Ani okularów z logiem na literkę „r” i prestiżem przez kolosalne „p”. Ubrania akurat nie zniknęły, może byłem nieco bardziej rozchełstany niż się spodziewałem, ale szybko odświeżyłem się zapinając guziki i usuwając wystającą gazetę. Oburącz zaczesałem włosy do tyłu, mając w pamięci sycylijskich przystojniaków , ale wiedziałem, że bez smaru to już nie to samo. Przeciągnąłem się, strzyknęły kości i rozejrzałem się po okolicy.
Jestem w jakimś pokoju, nawet czystym. Białe ściany, czysta pościel, kilka plakatów na ścianach, więc co najwyżej areszt domowy przebiegł mi przez głowę, z tych najczarniejszych scenariuszy. Jedno okno, chyba na wschód, bo słoneczko kończyło powoli zaglądać mi przez szybę. Podszedłem do niego, zdecydowanym ruchem otwarłem na oścież i wpuściłem hałas do środka. Samochody przesuwały się leniwie, razem z ludźmi po obu stronach drogi. Byli ubrani raczej po europejsku, jeśli w ogóle można tak nazwać modę, czy sposób ubioru. Może to Warszawa, do której jechałem, może po prostu nawaliłem się z poznanymi w pociągu dżentelmenami, a z dworca odebrał mnie ktoś, mimo że z nikim się nie umawiałem, albo taksówkarz zawiózł moje pijane truchło do taniego hotelu, jako dobry uczynek, a moje gadżety zostawił w recepcji. Spodobała mi się ta opcja, była dosyć optymistyczna i nie stawiała mnie w żadnej złej sytuacji, a przecież po estetyce miejsca raczej w takowej nie powinienem się znajdować. Na szafce koło łóżka znalazłem złożony w kostkę ręcznik wraz z żelo-szamponem, więc postanowiłem wziąć prysznic, zanim rozwikłam zagadkę o co w ogóle chodzi. Były dwie pary drzwi i pierwsze które otworzyłem okazały się tymi do łazienki. Zielone kafelki, nieco mdłe, ale przecież nie będę się boczyć. Wodę szybko wyregulowałem, żeby była według moich upodobań i wskoczyłem na szybkie myju – myju, używając do tego zostawionych przedmiotów.
Po wyjściu spod prysznica brakowało mi nieco umycia zębów, ale bez zbędnego narzekania ubrałem się i postanowiłem skorzystać z drugich drzwi, żeby w końcu zmierzyć się z pytaniem „o co kaman”? Ręcznik rozwiesiłem na kaloryferze i szybko znalazłem się przed bramką numer dwa i z lekko drżącymi rękoma nacisnąłem klamkę. Ku mojemu zdziwieniu nie były zamurowane, a prowadziły jedynie na korytarz, który był wyściełany nieco już wysłużoną czerwoną wykładziną. Po lewej stronie zakończony był przeszkloną ścianą, więc skręciłem w prawo, szukając schodów prowadzących do mojej wyimaginowanej portierni. Szedłem powoli korytarzem, starając się zrobić jak najmniej hałasu. Mijałem reprodukcję różnych obrazów, chyba impresjonistów – nie jestem pewien, bo słabo znam historię sztuki, w antyramach. Przybiłem piątkę mojemu odbiciu w jednym z nich i od razu poczułem się lepiej, przyspieszyłem kroku i szybko znalazłem stopnie które miały mnie zaprowadzić do poziomu zero, parteru. Obok była winda, ale nie chciałem nadużywać gościny przez niepotrzebne zużycie prądu, więc zbiegłem mając serce w przełyku.
Okazało się, że po dwóch piętrach natknąłem się na wyjście z budynku i recepcję po prawej. Ładna, z mahoniowym blatem na wysokości koło metra pięćdziesiąt, kontrastująca ze srebrną podstawą podtrzymującą ową ladę. W tle drewniane wnęki, z poprzypisywanymi numerami pokoi. Zanim zdążyłem rozejrzeć się lepiej po okolicy, zauważyłem dwóch z moich pociągowych towarzyszy. Pili kawę, tak przynajmniej wywnioskowałem po czerni płynu znajdującego się w ich filiżankach, i jak tylko zobaczyli mnie, dochodzącego do blatu, zerwali się energicznie ze swoich miejsc i z ogromnym uśmiechem an ustach, podeszli do mnie.
  • No wreszcie się obudziła śpiąca królewna – powiedział ten, który w przedziale drażnił mnie zajączkami puszczanymi z czubka głowy.
  • Co, nieźle wczoraj porządziliśmy – zagaił ten przystylizowany – Kawki ? Piwka? Po tym co wczoraj odwalałeś w pociągu mogę wnioskować, że raczej chcesz klinować, bo za jakiś czas główka nie da ci spokoju.
  • Gdzie my w ogóle jesteśmy? - zapytałem wprost.
  • No, jak kto gdzie, ptaszku ? U nas jesteś, w naszym pięknym kraju, a jak mam być bardziej precyzyjny, to w stolycy. Jak oprowadzimy cię po starówce, od razu przestaniesz się obnosić tą waszą Warszawą – odparł pierwszy, nie przestając pokazywać mi uzębienia.
  • Posłuchaj, nie martw się dokumentami i resztą, wzięliśmy je, bo generalnie, jakbyś zobaczył, że je masz, miałbyś niepotrzebny problem – kontynuował ten od stylisty.
  • No dobra, powiedzmy, że rozumiem, ale poproszę moje rzeczy z powrotem – odpowiedziałem, z lekkim imperatywem w głosie.
  • Już się tak nie denerwuj, ptaszku. Wszystko jest pod kontrolą. Jesteś naszym gościem – nadal nie odpuszczał ten świetlisty. Poszedł do lodówki znajdującej się za ladą, wyjął butelkowane piwko i me je wręczył.
  • No nie bocz się tak, klinuj i jedziesz, dzisiaj ostry sightseeing przed tobą, nienawidzimy tu maruderów.
W sumie głowa powoli zaczęła pulsować, więc złapałem alkohol i jednym łykiem opróżniłem połowę. Obróciłem butelkę, żeby chociaż po etykietce zorientować się gdzie jestem, ale nie przypominała żadnej znanej mi marki. Spojrzałem po towarzyszach i kiedy szmery w głowie ucichły, zapytałem:
  • To gdzie ja w końcu jestem?
  • U nas, ptaszku. Masz miesiąc wakacji, tak jak się domagałeś w pociągu, i my, jako gospodarze, postaramy się, żebyś miał jak najlepsze wspomnienia z podróży.

//english translation soon//

środa, 17 lipca 2013

Przecena część pierwsza // overpayment part one

   Pamiętnik. Dziennik. Żurnal z podróży. Zapiski z historii, jaką przeżyłem w czasie prostej podróży pociągiem relacji Kraków – Warszawa. Właściwie, chcę żeby czytając ten wpis widziano mnie, jako starca, z siwą brodą. W bujanym fotelu, fajką w ustach przed rozpalonym kominkiem w chatce gdzieś wysoko w górach. Albo nie, lepiej, szczęśliwego brodacza dożywającego swoich dni gdzieś na plaży czy na szczycie urwiska, kamiennej ściany, ciągnącej się aż od wybrzeża do jego tarasu, gdzie ślęczy nad starymi zapiskami i śmieje się przepisując głupoty, jakie pisał.
   Ale w tej historii jadę liniami tanimi kolejowymi polskimi. A w wagonie, wiadomo, miejsca ponumerowane, z urzędu po sześć w każdym przedziale - na szczęście zapłaciłem wcześniej, więc tyle dobrego, że nie musiałem być na korytarzu. Albo właśnie nie dobrze, bo na korytarzu nikt nie zaczepia, co najwyżej żeby przejść do toalety, czy wyjścia, ale po co w ogóle mówię o oczywistościach, każdy odbył taką podróż, żeby zrozumieć o czym mówię. Albo i nie.
   W każdym razie, owe trzy godziny osiemnaście minut siedziałem na zakupionej wcześniej miejscówce, rozmyślając. Śpieszyłem się bardzo, czy w ogóle o tym zapomniałem i nie wziąłem ze sobą ani gazety, ani książki. Bateria w telefonie padła, innej elektroniki brak. Więc patrzyłem się tępo w szybę, patrząc, jak zmienia się krajobraz, bez poczucia czasu, jedynie ze świadomością, że droga nie powinna zająć więcej niż było w rozkładzie. Było lato, więc nie spodziewałem się opóźnień, ale, wiadomo, wypadki się zdarzają. Pamiętam jakieś drzewa, polany, sarny, dziki i pola, żółte i ciężkie od zboża, czekającego na nadchodzące sianokosy. Stacji nie miało być wiele, dlatego tak żałuje owego stojącego miejsca na korytarzu. W każdym razie koło Miechowa, był jakiś ból egzystencjalny i rozważania nad bogiem i resztą metafizycznych cudów. Przy następnym postoju na stacji miałem więcej szczęścia, bo przystanek nazywał się Włoszczowa i łatwo odpłynąłem rozważaniami do polski prawicowej, narodowej. Do rządu religii, partii i piętnowania każdej odmienności. Do kadencji, w czasie której były budowane pomniki i wręczane medale, do kadencji, gdzie rotowały stołki w wysokich urzędach państwowych na rzecz tych prawych, według panującej partii.
   Naturalnie bardzo szybko w myślach wykrzyczałem moje deklaracje polityczne, wraz z tymi dotyczącymi wartości społecznych. Toczyłem walkę, patrząc w oczy mnie siedzącemu na tym samym miejscu, ale gdzieś tam w odbiciu. Mierzyłem się z nim, licząc, że on mrugnie pierwszy. Robiłem to bardzo intensywnie, długo, jednak ku mojemu zdziwieniu nie wygrałem. Byłem tak bardzo skupiony na tym konflikcie, krew wrzała mi w żyłach, zagłuszając nawet rytmiczne stukanie, że nie zauważyłem, jak do mojego, dotychczas pustego, przedziału wsiadła grupka mężczyzn i dopiero, kiedy poddałem się opadłszy z sił, nie mogąc dalej kontynuować owego konfliktu, uświadomiłem to sobie.
   Machali biletami z podwójnym blankietem, więc raczej mieli gdzieś wykupione miejsca, nie umiem powiedzieć, czy na pewno w tym przedziale, ale do końca drogi nikt nie upomniał się o swoje siedzenia, więc żadna różnica.
  • Nie pamiętam kiedy właściwie zaczęliśmy – powiedział zbyt głośno ten siedzący koło mnie, ciemnowłosy, nieogolony. Miał dziwny akcent, ale dało się wszystko zrozumieć.
  • No chyba całe życie, co chłopaki – zawtórował drugi, siedzący koło drzwi, z nie mniejszym zarostem i nieco rzadszymi włosami. Światło odbijało się od zaczątku gniazda, rażąc mnie refleksami. Nadal patrzyłem w pędzące drzewa za oknem, udając, ze spojrzenia i słowa moich kompanów do mnie nie docierają
  • A ten to co? - zapytał ten pierwszy wskazując na mnie, gdy rechoty pozostałych na tyle przycichły, że mógł dalej kontynuować, widocznie trwającą od jakiegoś czasu, dysputę.
  • Jakiś ułomny, albo pretensjonalny – zabłyszczał zaczynającą się łysiną ten spod drzwi.
  • Po prostu jełop, cep, frajer debil. Debil, słyszysz, kretyn, ty psie. - rzucił ni stąd ni z owąd trzeci, ostatni, z brodą nieco przestylizowaną, ale czupryną nie mniej bujną niż pozostali. Z każdym wyrazem był bliżej i bliżej mnie, tak że nie mogłem dłużej ignorować wesołej kompanii. Chciałem spławić ich rozmową o pogodzie, ale przy ich szampańskim nastroju stwierdziłem, że może to być za słaby temat na panującą tu atmosferę, nie dająca się przeciąć niczym poza prostą kosą, pewnie pod żebra.
  • Panowie to daleko jadą? – zaryzykowałem, dając im miejsce do popisu, zarówno statusu, pochodzenia, jak i pozostałych pięknych wyznaczników.
  • Słyszeliście go chłopaki? Czy my jedziemy daleko – zripostował momentalnie pierwszy, wydaje się przywódca, po czym wybuchli wspólnym, miarowym, rytmicznym śmiechem.
  • Ta, bo co – brylował dalej ten promienny z wyczuwalną groźbą czy innym instynktem w głosie.
  • No, po akcencie mogę zauważyć, że nie Polacy. - odpowiedziałem, nie wiedząc, że podtrzymuje dalej rozmowę.
  • Co, obcych się nie lubi? Wielki pan polaczek. Ledwo jest u siebie i już zaczyna rządzić i pozycjonować. - nie odpuszczał ten z promykiem we włosach.
  • Generalnie przesiadamy się jeszcze kilka razy, jesteśmy z bardzo daleka – odparł nad wyraz dyplomatycznie ten dbający o wygląd bardziej niż pozostali.
  • To długa droga przed panami – odparłem spokojnie i wróciłem do konkursu na mrugnięcia z twarzą z szyby.
  • Chcesz, to możesz z nami jechać – zaproponował z podejrzanym uśmiechem ten trzeci i wręczając mi kubek, z którego pili wszyscy.
Wziąłem łyka i tyle pamiętam z tego wieczora.

   
In english:
   Diary. Official. Newsreel of the trip. Notes from a story, which I experienced during a straight train connection Cracow – Warsaw. Actually, while reading this post, I want to be seen as an old man, with a grey beard. In a rocking chair, with a pipe in his mouth, in front of a fireplace in a cottage somewhere high in the mountains. Or no, in other way - as a happy, bearded man, living his days on a beach or somewhere on the top of a cliff, a hight coast, stretching all the way from the edge to the terrace, where he is poring over old writings and laughs stupidity prescribing what he wrote.
   But in this story I'm traveling with TLK train. And in the railroad car, as you know, places are numbered ex officio, six in each compartment – fortunately, I paid for ticket before, so at least that's good, that I did not have to be in the hall all the way. Or maybe not good, because no one bothers you while standing in the corridor, at most, only to go to the toilet, or to get off. But I don't know, why I'm talking about obvious stuff, everyone had made such a journey to understand what I mean. Or hadn't made.
   Anyway, those three hours eighteen minutes I've been sitting on a earlier purchased place, musing.I was in a hurry, or I just totally forgot about it, and I didn't take neither book nor newspaper to sweeten the trip. The battery of the phone fall down and I haven't taken any other electronics with me. So I looked blankly in the pane, watching how the landscape changes. Without sense of time, only with the awareness, that the road should not fill more than it is supposed to. It was summer, so I wasn't expecting any delays, but as all know, accidents happen. I recoil some trees, meadows, deers, a boar and fields, yellow and heavy with grain, waiting for next mowing. There weren't supposed to be many stations and that's why I am moaning about the standing space in the hallway. In any case, somewhere around Miechów stop, there has been some existential pain and deliberations about God and the rest of metaphysical wonders. At the next stop I was more lucky, because it was Włoszczowa and I swam easily away with deliberations about Polish right-wing, the national one. The government of one religion, one right party and way of thinking. The cadency of the office, during which monuments were built and medals given. The cadency of office, where stools rotated in high state offices for the prwaych ones, according to the ruling party's policy.
   Of course very quickly in thoughts I shouted my policy statements out, along with the ones concerning social values. I fought a fight, by looking in my reflection's eyes. With the other me, sitting on the same place, but somewhere in the mirror. I coped with him, hoping he will blink first. I did it very intensively and for a long time, however, much to my surprise, I didn't win.
   I was focusing so much on this conflict, blood boiled in my veins, drawning out from a rhythmical pinking, so that I had overlooked a group of men coming in. Only when I gave up, being too exhausted, and not able to continue further that conflict, I made myself aware of their appearance.
They wielded the tickets with a double form, and I didn't care if the remaining seats were theirs, but until the end of the journey nobody demanded them so I proclaimed them theirs.
  • I don't remember when we actually started – said, a little bit too loud, the one sitting by me, dark-haired, unshaven. He had a strange accent, but it was possible to understand everything.
  • Yeah probably since birth, ya' boys - added the second, sitting by the door, with the facial, not smaller than the previous one. The light hitting from the edge of his bald patch, offended me with the reflected sun. Still I looked into rushing trees behind the window, pretending, that the looks and the words of my mates aren't reaching me
  • And what's with this one? - asked the first one, calling me on, when the croaks remained subdued enough, so he could continue the debate further.
  • Some imperfect, or pretentious – replied as one of the voices of this chorus.
  • Simply thickhead, flail, sucker moron. Moron, you can hear, moron, you dog. - popped up from nowhere the third, the last one, with the little bit stylised beard and the hair not worse than the other's. With every word, he was closer and closer to me, in such a way that I could not longer ignore the cheerful company. I wanted to fob them off with conversations about the weather, but with their swinging mood I stated that it might be a too weak theme to the prevailing atmosphere here.
  • Men, how far are you going? - I took a risk with this question because it was to big of a chance that they will show their status, origin, and other social interactions.
  • You could hear him, boys? He asks us, whether we are going far - retorted immediately the first; the leader gave himself away and exploded with shared, rhythmical laughter.
  • yeah, why do ya ask - shone further the radiant one with the perceptible threat or other instinct in the voice.
  • Yeah, from the accent I can notice, that you are not Poles. - I answered, not knowing that I keep the conversation going further.
  • What, aren't strangers liked? Great man Polack.He is barely at home and he is already starting to rule and set the hierachy. - replied immediately the one with the ray in the hair.
  • We have to change vehicle several times for we are from a faraway place. - replied very diplomatically the one caring about his appearance more than the others.
  • It is a long way before, men - I replied calmly and I came back to the blinking competition with the face from the pane.
  • If you want it, you can go with us- offered with a suspicious smile the third one and gave me a mug, from which everyone drank.

I took a sip and that's the last thing that I remember from this evening.

poniedziałek, 15 lipca 2013

industrjal dizajn

//wzór przemysłowy//

nie przychodzi mi do głowy
żadne rozwiązanie
łamigłówki przywiązania.
budząc się, łapiemy się śniadania
i żeby umywszy 
wpasowujemy się we wcześniej wyprasowane odzienie
i właśnie to mienie
daje nam pozycje
wyjściową
żeby cieszyć się do wieczora sytuacją przez innych stworzoną

z ramami/konturami/kolejnymi porcjami
podziału między <<nimi>>
a <<nami>>

wtorek, 9 lipca 2013

wracam i macam.//

Bone - r

Widziałem najpiękniejsza kobietę świata;
penis zarządził: "nie ma bata",
a batem właśnie miałem ją ukarać
za Boga, żądze, zwrot <<posiadać>>.
||
Nabrzmiałem wraz z nim i taniec Dionizosa zacząłem.
Mój trud nagrodzony - w pościeli mam żonę
z piersiami, łagodnością i pokrowcem na ostrą szpadę -
kość zdobyta, idę dalej,
chuja kładę.

niedziela, 31 marca 2013

Buddystka z pampeluny

Dzisiaj znów były rozruchy
w Atenach na ulicach,
w moim sercu, na licach,
bo wszystkie byki twe wspomniałem.
O, morze spokoju, boję się, że żle zrobiłem
ufając słów powtarzanej mantrze.
Miłością oczu swych patrzę
na ciebie, mój wybrany
a te gachy, te barany,
to nic to, co z nimi robiłam -
- liczy się, że da ciebie sprawiłam
cud swojej przemiany!
Teraz przepraszam, wzywają barany.

<na nowy rok, zeszły, tak na baj baj>

sobota, 30 marca 2013

nevernasycenie

Poproszę o rozgrzeszenie
o zapomnienie
o zadośćuczynienie
i o wspomnienie.

Poproszę o czystą kartkę z delikatnym szkicem planu.
O sens jakiś, coklwiek, może być dla funu.
Tak, by do jutra stykało,
żebym znowu <po przebudzeniu> mógł krzyknąć mało.

piątek, 29 marca 2013

Kłamstwo jest najstarszym wynalazkiem człowieka

żeby móc mówić o cywilizacji,
trzeba wspomnieć o negacji
rzeczywistości i natury.
dorysowane tak kontury
pozwalają wytrzymać świata obroty.
prehistoryczne, malowane płoty
(a nie, to stwory w jaskini)
dają niewiadomą mini
i ciężar myśli z głowy zdejmują.
Bo, jak wiemy, abstrakcją okłamują
homo sapiens, sens swego istnienia
na tym tez bazują prawa do mienia
i możliwość prokreacji.
TYLKO penis nie kłamie w reakcji.

środa, 27 marca 2013

minus nieskończoność

-Załóżmy taką sytuację - powiedział poprawiając się na krześle. Z lekkim usmiechem zaciągnął sie papierosem, ciągnął dalej - Ja i on nie jesteśmy razem, a ty wracasz do niej. Jakie możliwe następstwa ?
- To banalnie proste - zaczęła, poprawiając czarną ołówkową spódniczkę, pasującą idealnie do jej białej, doskonale opasającej biust, koszuli - wy, chłopaki, będziecie zawsze nierozłączni, nie ma co tu deliberować, a my... - tu niestety niedokończyła, przerwał jej telefon wraz ze swoimi wibracjami. - przepraszam, musze odebrać - wstała, przyłożyła wolną, lewą rękę do nieużywanego ucha i poszła w stronę drzwi do sali dla niepalących.
- Coś jeszcze państwu podać? - zapytał kelner, gdy odgaszał papierosa, cały czas wpatrując się w jej falujące, w rytm wypowiadanych słów, biodra.
- Co ? Tak, um. Poproszę sok ananasowy z colą.
- A dla pani?
- A dla pani...
- Już jestem, przepraszam. Dzwoniła ona i musiałam odpowiedźieć na kilka pytań o mnie. A, co ja? Łiskej z kola.
Kelner odszedł. On wpatruje się w przestrzeń na prawo od niej, ona na niego.
- O czym my to? - powiedziała, zrozumiawszy, że sama musi rozpocząć tą rozmowę.
- Pytałem, czy ciebie gdzieś podwieźć, mam za pół godziny spotkanie i zaraz muszę się zbierać.
- Nie, i'm cool. Zostaw mi tylko zapalniczke.

poniedziałek, 25 marca 2013

kolejny dzień trzeźwości

szczesliwi szczesliwcy co w farcie trwają
nic nie powiedzą, wciąż się uśmiechają

fałszywi fałszerze co prawdę znają
unikając jej, wszystko zakłamają

akademiccy akademicy co trwają w ciszy
wzorców odległych, wciąż im podległych

siedzą przy misy
przezyć przeszłych.

niedziela, 24 marca 2013

nowhere man

raz dwa trzy
dzis gwiazdą jesteś ty
blask fleshy i wpisy z fejsbuka
dzis twoj dzien, każdy szuka
czasu na uścisk twej dłoni
za tobą w wiecznej pogoni
lalki, pannice i inne
na sperme donice
bo będąc bogiem, herosem i celebrytom
okłamujesz siebie, jakbyś panu z kopytom
duszę oddał za sławę i chwałę świata tego
ale tak nie jest i jesteś władcą niczego

czwartek, 21 marca 2013

eMptyTV

fala, na fali, głowe rozwali
pochwali, potem pożali
ostatecznie wylali
z pracy i z koryt rzeki

tak dla beki
czy checy czy z rozmachu matki
porodziły się te piękne, zdolne dziatki
i one teraz porządek dyktują
same nic nie czują
poza potrzebą wysikania
i kursu dolaru poznania
bo żyją w kinie własnych (I)maginacji

!!NIKT POZA NAMI NIE MA RACJI!!

wtorek, 19 marca 2013

to kiedy Ty się w końcu urodziłeś?

Była to sobota
malownicza niedziela
kiedy to,
po poniedziałku,
odliczałem w środę dni
do piątku.
Bo tylko czwartki
i niedziele
mają tą ezoterykę
następnych wtorków.

Bo kiedy to wtedy
a ja to też wtedy
a my to, tak, wtedy.
<ale tylko w środę, po sobocie>

Miałem imiona, daty i poczucie od matki

teraz mam pamięć.
(o imionach, datach i matkach)

urodziłem się w sobotę, a obchodzę
w (i się) niedzel(ę)

piątek, 15 marca 2013

czwartek, 14 marca 2013

cztery

bajery, wprost do stratosfery!
uniosę się na metafizyce słowa
bo to rzecz nowa
nowonarodzona
i awangarrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrdowa

środa, 13 marca 2013

boże(czy)

złorzeczy
ta kolejna minuta

nie wstane, jestem na drutach

ale czołgam się pod osłoną pewności
napewno znowu ulegne tej możliwości

wtorek, 12 marca 2013

two

trzeba, czy sie powinno
nie wiem, mimo
że intuicja z szczątkami wiedzy powtarza
że konieczne jest podejście do ołtarza.

poniedziałek, 11 marca 2013

ve cant- ing

liczymy ponownie                                1/7/?
 <jeden >
siedem>
nie wiem
ile trzeba liczyć

jeden
siedem
śniegiem <wsparta scenografia>

1/7/ chyba - mafia


poniedziałek, 4 marca 2013

czecie oko

Istnieje też taka możliwość,
że pokonawszy chciwość,
żądze i pozostałe namiętności,
zostaje w człowieku coś więcej niż kości
Zostaje pierwiastek najpiękniejszy
bo będąc ludzkim, jest się jaśniejszym
wśród nocnych animalistycznych cieni
tylko przy nich źrenica rubinowo się mieni.

sobota, 2 marca 2013

oko saurona

Niech dziś pokona
heros, śmiałek mężny
dzierżący miecz, ten potężny
co legendy Camelotu o nim mówiły,
stwora, co cały zgniły
i ohydą wypełniony
ukazuje tylko marność, czas miniony.
Niech bohater ten, o odwadze niezłomnej
dokona tej chwili wiekopomnej
i czerwień oka przełamie.
>>skończy się tak, że dziurawi ramię>>

piątek, 1 marca 2013

estrogen

- Odseparowałam się od wszystkiego !
- Znaczy, oddciełam? - zapytał zapalając papierosa lewą reką.
- Nie, głuptasie. - Poprawiła sukienke - to znaczy, że moja spirytualna osobowość nie dotyka już tej brudnej ziemii.
Wskazał tlącym się papierosem jej sukienke
- To czym sie tak umorusałaś?
- A nie, to w porządku. To tylko mój śluź,
mój jad,
mój dom,
moja otoczka,
macica.

poniedziałek, 25 lutego 2013

young lust

Kiedy termin ostatecznym cięciem się okazuje,
nie umiem robić, wskazuję
echo w kalndarzu tego co było.
zegarek wskazuje, że byłoby miło
gdybym zrobił coś w następnych sekundach
ale ja nie umiem robić, tarzam się w gównach
i rzeczach którymi najmocniej gardzę
patyna śniadzieje, jem żelazo, rdzę
i odpady eko z wege śmietnika.
to nie spryt, ani technika
tylko strach i coś innego
może chcę, byś rządził mną, kolego
by wszyscy wskazywali mi kierunek, aż opadnę z życia
"przecież i tak nie istniejesz bez pożycia"

Ale gdy ja bogiem, gdy herosem mitycznym
nie potrafiącym pociagnąć do końca, żyjąc na stycznym
okręgu do moich pasji
nie ma mnie, namietność gasi
kolejny ranek i słońce wschodzące
bla bla bla, spokój mące,
do kurwy ciężkiej, 
nie chodzi tu o niepokoje toresa
tylko o śmierć tintagilesa
i moją własną egzystencję, którą zarzucam tobie -
takie mam szczęście, w zdrowiu i chorobie.

sobota, 23 lutego 2013

on wuT ?

co tam słychać od tygodnia?
nie wiem, wkładam spodnia,
koszulem się obejmuję
zaś kurtekiem oplatam szyję.
Skarpetek pieniądz na mięso wydaje
a kpt majtek pozostaje
tym co rozmowę z ludźmi toczy,
boże, nic nie widzę na oczy.

czwartek, 21 lutego 2013

we pojnt of viu

matrona podaje wychowance grzebyczek
" uroda jest najważniejsza, to jak smyczek
dla skrzypka grającego koncert w filharmonii"
<ale, włos piękny to atrybut Soni
Moniki no i Andżeli -
ona się sukcesem nie dzieli>
"Ryj tam córko, dziecko kochane.
nazwij siebie najlepszą, odłóż naganę,
bo z której strony na świat zerkniesz
tak w nim rozmiękniesz"

wtorek, 19 lutego 2013

tytuł

Drogie dzieci, powiedziała pani w klasie,
to jest brzoza, a ryby te to karasie
a ta książka to dzieło Puszkina
jak film - tylko do kina
a jak kochać mamę, to tak jak w piosence
musicie składać w podzience
hołdy wojom i ojcom przeszłym
dzięki nim w końcu wzeszły
obowiązki i wszystkie normy dnia dzisiejszego
nie wyrywaj się ty tam, z rzędu trzeciego
a ty, siedzący pod oknem
dobrze kiwasz głową;
pada deszcz, moknę
i chowam album z podstawówki
wszystko przyporządkowane, spokojnie śpią główki.

poniedziałek, 18 lutego 2013

mężczyzna bez kamery

Znałem kiedyś pewnego mężczyznę
zawsze był szczęśliwy, a zgniliznę
chował głęboko w sobie<< na granicy świadomości >>
wszyscy go lubili, codziennie miał gości,
ale chwile wszystkie jedynie zapamiętywał.
nie chciał ich nigdy ze zdjęć wspominać,
ani z video "momentów magiczych".
wykręcał się, odmawiał technicznym,
gdy ci chcięli go wkomponować w chwil scenografię.
Do dziś nie potrafię
patrzeć w przeszłość i się uśmiechnąć
wiem, że można machnąć
ręką i odciąć się od tego co było
ja nie umiem, żyję chwilą
i owe piękne fotografie
jedynie wspominają rozczarowań zgraję

tru romanz

Najlepszy scenariusz jest taki -
wszystkie rzezimieszki, pentaki
ukryją się pod szafą i w komodzie zasną
a gdy światła zgasną
będziemy uprawiać egzorcyzmy aż padniemy z sił
tak ja będę żył
a ty bugimenów z komody i łotrów masy
nigdy nie spotkasz, chyba, że zapragniesz od nich \
kasy.

sobota, 16 lutego 2013

czfartek '013


Kawał drogi jest przed nami
oczywiście nadzy, nogami
zasłaniamy swoje ciało
i rękami
badamy,bo wciąż mało
mnie i ciebie, ruchami
mapę siebie tworzymy
by wiedzieć
gdzie akord wybrzmi, a gdzie septyma
bo z aktu tego nie rodzina,
tylko
chwila.
Mija.

czwartek, 14 lutego 2013

Ajdentiti

Dear future me,

    First of all, i have to admit
that all my intentions and deeds where pure
just like the drugs i used to do.
Also i want to apologise u for all inconvinience i made to u
couse i know that all of my youth made me to
find new ways and burn myself couple of times
i sought for truth, i didn't realise
how happy and fullfiled i was for years that passed by
so, whenever u want to combine
new forms with ideas of present u -
drop it, since always it's better to be "you".


                                             
                                                 laf,


                                                          XXX

wtorek, 12 lutego 2013

robot dance

elał, nekst. Nekst, jes
agri, aplaj tu ol, jes, finish
(dens).
mit/tok/si/tok/noł icz ader
komit/dens/ get bord / fak anada.

niedziela, 10 lutego 2013

rzeka zweite time.

Wróć proszę, wiesz jak było nam dobrze
nie potrafię kochana, uważam że mądrze 
jest zostawić sprawy przeszłe w cieniu wczoraj
co ty gadasz? przecież między nami raj
był i błogość niewinna
powiem tak, ale moja mina
znaczy co innego
nie chcę wyjść na szczerego
ale wszystkie jesteście takie same
przypominacie mi tylko mamę
i gwiazdy porno z reklam oglądanych na bryzie
tyle prawdy, sumienie nie gryzie.

sobota, 9 lutego 2013

tempus fugit


Kochasz ? - kocham (zgadywanka)
nie ma to znaczenia, bo z dzbanka
nalać można tylko pełnego
salomon to wiedział, znał pierwszego
i smieje się z trudu mego,
by jakąś prawdę nakreślić
wiem, że w linijkach się zmiescić
trzeba bo to sprawa priorytetowa
tak jak praca i zawsze żona
i pieniądze i inne nakazy dorosłości
każdy dzień rachuje kości
i swoboda dnia swego nie pozwala się radować
bo nie ma siły, trzeba mianować
kolejny cel i kolejne zakamarki
żeby obudzić się i powiedzieć cześć w łóżku do innej koleżanki.

piątek, 8 lutego 2013

+3

- Wcześnie wróciłeś - powiedziała z szerokim uśmiechem. Pomogła mu ściągnąć płaszcz i słysząc delikatne oddechy smażonych filetów z piersi kurczaka, uciekła czym prędzej do kuchni.
- Tak - jedynie powiedział w przestrzeń. Nie ściągając butów, rozpinając jedynie marynarkę, poszedł do salonu, w którym rozsiadł się w zgniłozielonym fotelu. Odpalił papierosa, włączył jedynkę i przeżywał "time of his life" z tefałenem o godzinie siedemnastej.
Zmieniały się twarze, kolory i projektanci ubrań, a on odpalał papierosa od papierosa, kiepując zużyte filtry do spluwaczki, którą to miał po prawej.
- Obiad zaraz gotowy, szykuj się kochanie - odbił się echem jej głos.
Powoli obrócił głowę i spojrzał w stronę pochodzenia głosu. Odwrócił się ponownie do telewizora. Odgasił papierosa od podeszwy buta, wstając założył swój kapelusz. W przedpokoju wziął w rękę płaszcz, z którego wyciągnął klucze. Wyszedł, zostawiając na wieszaku wspomniane klucze, a odzienie wierzchnie założył na klatce, schodząc powoli do wyjścia. Żeby podtrzymać klimat, zatrzymał się na połowie schodów, spojrzał na drzwi mieszkania, z którego wyszedł, skrzywił się, (ale naturalnie w ten męski, smutny i " z konieczności", czy "bo tak trzeba", sposób) i ze świeżym tytoniowym przyjacielem wyszedł na białe ulice.
Myślał, czy sam jest biały. Myślał, czy będzie biały, bo że był, wiedział o tym dobrze. Wyjął z kieszeni kartkę, którą dostał z U-ES-A, zaciągnął się, a popiół spadł na stronę "bez treści". Na stronę " z obrazkiem", na stronę, na podstawie której wybieramy kartkę, którą wyślemy.
Zdecydowanym ruchem oczyścił puszkę campbella i idąc w stronę restauracji, Albert czytał na okrągło te chaotyczne zdania, te myśli nic nie znaczące, a zdające się posiadać prawdę świata. Zerkał, uśmiechał się, po czym znowu wracał do smutnej, męskiej postawy. Szczególnie jedno zdanie chodziło mu po głowie, gdy wchodził do obranej wcześnie restauracji.
"Zniknij proszę, bo ja  j e s t e m  i się do miasta wybieram na b-smart XL not much Hot Longer mini Tsunami by Palce Lizać- ."

poniedziałek, 4 lutego 2013

#2

- To normalne, że ona tak znika? - zapytał odpalając papierosa. Albert nie słyszał.
Wysunął jednego z paczki i podsunął mu, a gdy ten wyjął, zagaił znowu:
- Co?
- Co -co? Masz ognia?
- No o twoją amerykankę pytam - często ucieka?
Zaciągnął się dymem z cudzej pensji, wypuszczając smołę nosem:
- Jaka znowu amerykanka? Nie ma żadnej amerykanki.
- Co znowu pierdolisz? Widziałem ją u ciebie nie dalej, niż dwa dni temu.
Spojrzał mu w oczy, zaciągnął się świeżo odpalonym papierosem i pstryknął nim mu w klatkę.
- Co do k. ? Co to ma być? Pojebany jesteś? Patrz na mnie, jak do ciebie mówię.
A Albert stał, wbijając  nieprzerwanie spojrzenie w szybę, witrynę usługową, przed którą rozmawiali.
- Jesteś tu w ogóle? Powiesz coś więcej?
Odwrócił się od KFC, wyjął z kieszeni miękką paczkę Marlboro, wygrawerowanym Zippo odpalił idealnego papierosa Philip Morris, i poszedł w stronę kolejnej restauracji.
- Jestem i nigdzie się nie wybieram.

niedziela, 3 lutego 2013

amerikan drim

- Chciałabym ucieknąć - powiedziała tuląc się do rogu łóżka
- Uciec. - poprawił, ściszając muzykę.
Odwróciła się twarzą do niego, w oczach miała dziewczęcą niewinność, marzenia, czy pewien rodzaj szaleństwa.
- A wiesz dokąd bym uciekła? - zapytała podrywając się na kolana, skacząc w górę i dół, oddzielając siebie od reszty pokoju małym jaśkiem.
- Nie wiem - odpowiedział szybko i pewnie, wstał, poszedł do łazienki. Gdy odkręcił kran, krzyknął do niej - nie chcę wiedzieć.
Ale ona nie słyszała - wyłączyła łinampa, uruchomiła jutjuba i zaczęła tańczyć po pokoju. Kręciła się w wkoło, szybciej, mocniej, z coraz mniejszą kontrolą.

Gdy wszedł do pokoju, wycierając ręcznikiem resztkę nie spłukanej pasty do zębów, zobaczył ten szaleńczy, bachiczny szał. Widział, jak miota się po pustej podłodze, jak jedyny opór, jaki napotyka to ściany, jak jest bezgranicznie wolna, swobodna i nieobecna. Jedynie patrzył, nie umiał się dołączyć. Stał, a jej twarz widział jedynie w lustrze. Gdy ich oczy się spotkały, uśmiechnęła się, ale nie przyjaźnie. Nie w ten udawany, skrępowany sposób.
Piruety nie ustępowały, tak jak wbite spojrzenia.
Gdy utwór wybrzmiał, obróciła się i oddychając ciężko, powiedziała:
-Good night, Albert.

niedziela, 27 stycznia 2013

oświadczyny

znowu bez czasu obchodzenie rano,
nie powiedziane nic; droga mamo,
ja.. uczucia.. ból zaległy, trawienie codzienne
brak sił, wszystko mocno względne
i bezwględne, jak głos w głowie
nie wiem, może znów strzał po stopie.

sobota, 26 stycznia 2013

litania powstańca

matko najświętsza, pani najczystsza
obrońco dręczonych, ty, co nie pyszna,
lecz pełna pokory
my, naród wielki ,więziony
przez uciśnienia moralne i krzyże ciągnące nas do ziemi
paw, papuga i kaczka - nic się nie zmieni,
prosimy ciebie, o najłaskawsza z istot tego globu
spraw, by okowy zostały rozerwane
istniała nasza wolność, prawo do flash mobów
i każde danie w MC było przez nas znane.


ciebie prosimy, najedz nas,panie.

czwartek, 24 stycznia 2013

dajmonds

mała dorotka miała pieska
psina zacna, posiadana od dziecka
do pierwszej pracy jej towarzyszyła
potem dorotka normalnie grzeszyła

środa, 23 stycznia 2013

czerwonooka baletnica zaczęła taniec
nim powiedziawszy pierwszą kwestię
założyłem kaganiec
i kulturą zastawiony, w bestię
się nie zmieniam
bo mniemam
że tego pragnie piękna
głupi ja, kolejna lekcja pęka.

pies czy supermen

jestem cholernie zaciekawiony,
czy, naturalnie dobrze zestawiony,
obraz ze słowami
da nam wizję, której jesteśmy manekinami
?

poniedziałek, 21 stycznia 2013

niedziela, 20 stycznia 2013

seks na kółkach

brrruuuuuuum
brrrrrrrrrrum
wy ty wy ty
bruuuuuuuuuum
tak, helmut
wrrrrrrrrrrrrrrrr
brum brum,

następuje zwolnienie ręcznego.

czwartek, 17 stycznia 2013

bi bi bi bip yeah

bejbi ju ken drajw maj kar
bejbi mkniemy wśród morza mar
bejbi życie to jest fan
bejbi złożona z wielu ran.

wtorek, 15 stycznia 2013

otwarty.zamkniety

natura postawiła żądze
_a człowiek przeciwstawił jej pieniądze_
Intymność i pociąg zostały powołane
zamkniete przez banknoty zwinięte i machane
przed oczami wielu
w tym życiu nie ma burdelu
ani zakłamania religii
wachlując papierami, rozmawiamy na migii
i mając jedynie echa dawnych namiętności
udajemy, że żyjemy, obgryzając innych kości.


środa, 9 stycznia 2013

we truf

masz wolną chwilę?
chciałbym zabrac ci godzinę
i odłożywszy siebie na bok,
powiedz mi prawdę
tak, orgomną mam wzgardę
dla twojego łona,
każda przeszła minuta była pochwalona
lecz teraz kłamstwem fundamentalnym się zdaje
wiem, że na każda okazje masz masek zgraje
i cytaty latami zbierane
ja sam sobie już wlepiłem nagane
za nawiność i dobre chęci
co, dalsza gonienie tak ciebie nęci,
że w szaleństwie mnie pozostawiasz?
Marku, z widmem nie porozmawiasz.

niewzruszony orfeusz

w telewizji znowu ojciec mateusz
a przed ekranem ja, totalny słabeusz
i czciciel asmoduesza
kolejne godziny uciekły, to nie wzrusza
mnie ani mojego alter ego
z nim się tylko przyjaźnie, ono moim kolegą.

wtorek, 8 stycznia 2013

termin terminem datę pogania
nie ma codziennego spokoju wstawania,
jedynie pogoń za niedokończonymi sprawami
nie zakryjesz się niewiedzą, gafami
popełnionymi też nie odroczysz wyroku
chyba, że zwierzchnikowi poliżesz coś w kroku.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

moni

dzisiaj znowu widziałem chłopaka
co na przywitanie uścisnął mi ptaka.
potem rozmawialiśmy na ulicy chwilę
w żadnym momencie nie wetknął mi szpilę.
a zdania uciekały rzekami
naturalnie, nic nie wynikło, byliśmy widmami
na planie miasta.
w głowie ciągle jedna niewiasta
i kolejne tysiące
znowu spokój mące
rzygowinami bez sensu
znowu przyglądam się mięsu.

i na koniec delikatne wspomnienie
że przed wyjściem przechodzę gruntowne golenie.
po mleczku, które cere mi naprawia
wychodzę z domu w pozie pawia
i pawia puszczam między krokami
dopasowując się do ludzi pozami
i minami wszelkimi znalezionymi w międzyczasie
ale na otuche powtarzam sobie, że będąc przy kasie
to się zmieni
złotówką w ręku się mieni,
gdy płacę w TESCO
bo tylko tam jest tanio ku. refsko.

sobota, 5 stycznia 2013

fluor

kolejne poranne przebudzenie
nakazało zjedzenie
wielu dni po końcu świata
życie w cieniu brata
siostry, matki i kochanki
co, znowu grzanki?
znowu tosty machinalnie przyrządzone
i fundamentalne pytanie o żonę
dzieci i dobrze płatną pracę
bo dla moich pociech niech i stracę
resztę ducha i chęć walki.
podchodzę, spluwam, odchodzę od umywalki.