Otworzywszy oczy okazało się, że
nie mam portfela. Ani rozładowanej komórki. Ani okularów z logiem
na literkę „r” i prestiżem przez kolosalne „p”. Ubrania
akurat nie zniknęły, może byłem nieco bardziej rozchełstany niż
się spodziewałem, ale szybko odświeżyłem się zapinając guziki
i usuwając wystającą gazetę. Oburącz zaczesałem włosy do tyłu,
mając w pamięci sycylijskich przystojniaków , ale wiedziałem, że
bez smaru to już nie to samo. Przeciągnąłem się, strzyknęły
kości i rozejrzałem się po okolicy.
Jestem w jakimś pokoju, nawet
czystym. Białe ściany, czysta pościel, kilka plakatów na
ścianach, więc co najwyżej areszt domowy przebiegł mi przez
głowę, z tych najczarniejszych scenariuszy. Jedno okno, chyba na
wschód, bo słoneczko kończyło powoli zaglądać mi przez szybę.
Podszedłem do niego, zdecydowanym ruchem otwarłem na oścież i
wpuściłem hałas do środka. Samochody przesuwały się leniwie,
razem z ludźmi po obu stronach drogi. Byli ubrani raczej po
europejsku, jeśli w ogóle można tak nazwać modę, czy sposób
ubioru. Może to Warszawa, do której jechałem, może po prostu
nawaliłem się z poznanymi w pociągu dżentelmenami, a z dworca
odebrał mnie ktoś, mimo że z nikim się nie umawiałem, albo
taksówkarz zawiózł moje pijane truchło do taniego hotelu, jako
dobry uczynek, a moje gadżety zostawił w recepcji. Spodobała mi
się ta opcja, była dosyć optymistyczna i nie stawiała mnie w
żadnej złej sytuacji, a przecież po estetyce miejsca raczej w
takowej nie powinienem się znajdować. Na szafce koło łóżka
znalazłem złożony w kostkę ręcznik wraz z żelo-szamponem, więc
postanowiłem wziąć prysznic, zanim rozwikłam zagadkę o co w
ogóle chodzi. Były dwie pary drzwi i pierwsze które otworzyłem
okazały się tymi do łazienki. Zielone kafelki, nieco mdłe, ale
przecież nie będę się boczyć. Wodę szybko wyregulowałem, żeby
była według moich upodobań i wskoczyłem na szybkie myju – myju,
używając do tego zostawionych przedmiotów.
Po wyjściu spod prysznica brakowało
mi nieco umycia zębów, ale bez zbędnego narzekania ubrałem się i
postanowiłem skorzystać z drugich drzwi, żeby w końcu zmierzyć
się z pytaniem „o co kaman”? Ręcznik rozwiesiłem na
kaloryferze i szybko znalazłem się przed bramką numer dwa i z
lekko drżącymi rękoma nacisnąłem klamkę. Ku mojemu zdziwieniu
nie były zamurowane, a prowadziły jedynie na korytarz, który był
wyściełany nieco już wysłużoną czerwoną wykładziną. Po lewej
stronie zakończony był przeszkloną ścianą, więc skręciłem w
prawo, szukając schodów prowadzących do mojej wyimaginowanej
portierni. Szedłem powoli korytarzem, starając się zrobić jak
najmniej hałasu. Mijałem reprodukcję różnych obrazów, chyba
impresjonistów – nie jestem pewien, bo słabo znam historię
sztuki, w antyramach. Przybiłem piątkę mojemu odbiciu w jednym z
nich i od razu poczułem się lepiej, przyspieszyłem kroku i szybko
znalazłem stopnie które miały mnie zaprowadzić do poziomu zero,
parteru. Obok była winda, ale nie chciałem nadużywać gościny
przez niepotrzebne zużycie prądu, więc zbiegłem mając serce w
przełyku.
Okazało się, że po dwóch piętrach
natknąłem się na wyjście z budynku i recepcję po prawej. Ładna,
z mahoniowym blatem na wysokości koło metra pięćdziesiąt,
kontrastująca ze srebrną podstawą podtrzymującą ową ladę. W
tle drewniane wnęki, z poprzypisywanymi numerami pokoi. Zanim
zdążyłem rozejrzeć się lepiej po okolicy, zauważyłem dwóch z
moich pociągowych towarzyszy. Pili kawę, tak przynajmniej
wywnioskowałem po czerni płynu znajdującego się w ich
filiżankach, i jak tylko zobaczyli mnie, dochodzącego do blatu,
zerwali się energicznie ze swoich miejsc i z ogromnym uśmiechem an
ustach, podeszli do mnie.
- No wreszcie się obudziła śpiąca królewna – powiedział ten, który w przedziale drażnił mnie zajączkami puszczanymi z czubka głowy.
- Co, nieźle wczoraj porządziliśmy – zagaił ten przystylizowany – Kawki ? Piwka? Po tym co wczoraj odwalałeś w pociągu mogę wnioskować, że raczej chcesz klinować, bo za jakiś czas główka nie da ci spokoju.
- Gdzie my w ogóle jesteśmy? - zapytałem wprost.
- No, jak kto gdzie, ptaszku ? U nas jesteś, w naszym pięknym kraju, a jak mam być bardziej precyzyjny, to w stolycy. Jak oprowadzimy cię po starówce, od razu przestaniesz się obnosić tą waszą Warszawą – odparł pierwszy, nie przestając pokazywać mi uzębienia.
- Posłuchaj, nie martw się dokumentami i resztą, wzięliśmy je, bo generalnie, jakbyś zobaczył, że je masz, miałbyś niepotrzebny problem – kontynuował ten od stylisty.
- No dobra, powiedzmy, że rozumiem, ale poproszę moje rzeczy z powrotem – odpowiedziałem, z lekkim imperatywem w głosie.
- Już się tak nie denerwuj, ptaszku. Wszystko jest pod kontrolą. Jesteś naszym gościem – nadal nie odpuszczał ten świetlisty. Poszedł do lodówki znajdującej się za ladą, wyjął butelkowane piwko i me je wręczył.
- No nie bocz się tak, klinuj i jedziesz, dzisiaj ostry sightseeing przed tobą, nienawidzimy tu maruderów.
W sumie głowa powoli zaczęła
pulsować, więc złapałem alkohol i jednym łykiem opróżniłem
połowę. Obróciłem butelkę, żeby chociaż po etykietce
zorientować się gdzie jestem, ale nie przypominała żadnej znanej
mi marki. Spojrzałem po towarzyszach i kiedy szmery w głowie
ucichły, zapytałem:
- To gdzie ja w końcu jestem?
- U nas, ptaszku. Masz miesiąc wakacji, tak jak się domagałeś w pociągu, i my, jako gospodarze, postaramy się, żebyś miał jak najlepsze wspomnienia z podróży.
//english translation soon//
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz