próbowałaś walczyć
jednak poległaś, kiedy tylko
rękawica zmieniła barwę
na kolor rozbełtanej jesienią kałuży.
Ległaś wtedy, razem z wymierznymi policzkami,
których odrzut
porzucił cię,
ostawił
samą
na pustyni, tak dobrze zmapowanych przez ciebie relacji.
Głaskana mruczeniami mebli ruchomych
i kantami tych nie,
wynurzasz się, żeby te kilka kwadransów
przewietrzyć się
i innych,
aplikując o twarz
wiosny,
pełni życia,
Twojego lata.
Nie dokonujesz abordażu,
ani aneksji,
ni anszlusu
prosisz o unię, ale niemo;
tym naiwnym morsem
na każdym spotkaniu
a oni nie mówią tym językiem
tylko
patrzą i obśliniają kolejnymi wyrazami, tak niedocierającymi do ciebie w gąszczu kropek i kresek palców
widzą tylko oświetlone lampą punkciki,
te spoty przykryte różem i kolejną wypłatą.
Powtarzasz rytuał za kolejnym nawykiem
ale nie dajesz się zapamiętać, programować
ciągle stukasz
/proszę, zrozum,/
ale jedyne co się dzieje to następne RDV
w jezyku, który kiedyś studiowałaś
czy wyssałaś z domu matki.
tak mocno oficjalnym, tak dobrze ci znanym
zbyt używanym, zbyt adorowanym
do dzisiaj.
Dziś modlisz o jedno faux pas
o jedno odejście od protokołu
ale jeydne co jest
to raport
z odbytych negocjacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz